Finneganowizje to projekt polegający na zilustrowaniu każdej strony powieści Jamesa Joyce’a pt “Finneganów tren”. Tom pierwszy pokazuje strony 3-125.
Marcin Karnowski o projekcie Marcina Szmandry:
Słowo brzmi i wygląda. Odległość dzieląca literaturę i plastykę jest wielkością płynną. Granice pomiędzy nimi cechuje umowność i mobilność. W książce standardowej (sic!) aspekt fizjonomii pisma może umknąć naszej uwadze. Istnieją jednak dzieła – niekiedy całe prądy literackie, żeby wymienić choćby poezję konkretną czy liberaturę – które korzystają z wizualnego potencjału słowa/tekstu. Różnorodność relacji pomiędzy obiema
dyscyplinami może wywoływać przyjemne mrowienie u odbiorcy otwartego na niespodziankę. Flirt między tekstem a obrazem przybiera rozmaite formy. Historia literatury zna liczne przypadki niezwykle intensywnej zażyłości partnerów. Niekiedy swatanie odbywa się w ramach współpracy autorów. Twórczą sytuację tego rodzaju spotykamy na przykład w tomiku Juliana Przybosia Z ponad skomponowanego graficznie przez Władysława Strzemińskiego. Owocem innej współpracy malarki z pisarzem jest efektowne dzieło Soni Delaunay i Blaise’a Cendrarsa Proza transsyberyjskiej kolei i małej Żanny z Francji. Bywa, że artysta po prostu wzbogaca tom zaprzyjaźnionego poety; w takich okolicznościach Jan Brzękowski zdołał namówić do współdziałania wybitnych plastyków, Hansa Arpa czy Fernanda Legera.
Czasami korespondencja odbywa się jednak, jeśli tak można powiedzieć, post factum. Komunikat wysłany z jednego źródła inspiruje aktywność innego źródła. Trafiamy wówczas na obraz sprowokowany przez tekst lub tekst nawiązujący do obrazu. Projekt Marcina Szmandry lokuje się gdzieś w pobliżu działania o takim charakterze, ale jednocześnie znacznie je przekracza.
Imponujące rozmachem Finneganowizje to koncept porażający nie tylko ze względu na rozmiary przedsięwzięcia (w założeniu 628 ilustracji). Według powierzchownej, schematycznie powtarzanej opinii Finneganów tren Jamesa Joyce’a uchodzi za dzieło, którego nie da się czytać. Jeśli lektura książki może prowadzić do tak szalonej erupcji natchnień, powiedziałbym, że nie tylko da się ją czytać, ale również, że w swej szczodrości zostawia ona inne powieści daleko w tyle.
Podczas oglądania grafik Marcina Szmandry, zwracają uwagę autentyczny zapał i entuzjazm twórczy. Widać otwartość autora na to, co przyniesie kolejna strona dzieła. Ilustracje zaskakują, zwłaszcza gdy wziąć do ręki książkę i przeczytać odpowiedni fragment. Szmandra wypracował indywidualną stylistykę. Od czasu do czasu, być może, da się dostrzec echa olśniewających wizji Francisa Picabii, ale to raczej intuicyjne przeczucia niżej podpisanego (podobny rodzaj frajdy dostarczało patrzenie na płótna znakomitego francuza), bowiem autor Finneganowizji podąża własną artystyczną drogą.
(Fabularie, nr 1/2013-09-19)